piątek, 6 września 2013

Na lodzi

Transport z i do Lagunas, naszego punktu wypadowego do dzungli nie jest rzecza prosta, nie ma drogi ladowej ani powietrznej, tylko wodna. W tamta strone mielismy szczescie, lodz wyplynela punktualnie i z Yurimaguas po 11 godzinach bylismy w Lagunas. Z powrotem bylo troche gorzej, w dzien powrotu z dzungli ani w strone Iquitos ani w strone Laguas nie przyplynela, czekalismy wiec jeden dzien. Nastepnego dnia byla tylko lodz z powrotem w miejsce skad przyplynelismy - 11 godzin do Yurimaguas. Lodz do Iquitos (48 godzin) raczej miala nie jchac, zdecydowalismy sie wiec opuscic ten punkt podrozy i wracac do Limy. 
Jak sie okazalo, lodz miala "lekkie" opoznienie, mielismy byc ok. 20, dotarlismy o...7 rano. Na szczescie podroze lodzia odbywaja sie w hamakach (ktore wczesniej sobie kupilismy), a hamaki sa bardzo, bardzo wygodne, mozna w nich spac wlasciwie w kazdej pozycji. Dostalismy tez za kazdym razem jedzenie (do wlasnych pojemniczkow ktore trzeba bylo miec ze soba), na ktore skladaly sie ziemniaki+ryz+ pataty+smak miesa na ryzu (teoretycznie byla odrobina kurczaka ale mieso wyjadly chyba dziewczyny podajace jedzenie, bo ja mialam tylko kosc).
Ludzie sa bardzo przyjazni, lodziami podrozuje mnostwo matek z biegajacymi wszedzie dziecmi, psy a takze kury (myslelismy ze zdechle, ale pod koniec podrozy zaczely sie ruszac), pokladowej rozrywki bylo wiec wystarczajaco duzo. 


Tak wiec po 24 godzinach w lodzi dosc zmeczeni wyladowalismy w Yurimaguas i poszlismy prosto na colectivo do Tarapoto, choc przysiegalam sobie ze nigdy wiecej ta droga jechac nie bedziemy. Bardzo dobrze, ze nie zjedlismy sniadania, bo tak jak poprzednio przez wiekszosc drogi rzygala polowa ludzi jednak tym razem bylam to tez ja (jak dobrze, ze mama uczyla mnie wszystko w plecaku pakowac w siateczki i mialam ich pod dostatkiem!) Wobec dzisiejszej niecheci do drogowych srodkow transportu, a do Limy autobusem jedzie sie 24 godziny nie liczac obowiazkowych opoznien, zarezerwowalismy samolot do Limy, a takze znalezlismy nocny autobus Lima-Paracas (podobno jedyna bezpieczna nocna trasa autobusowa to wlasnie Pan Americana wzdluz wybrzeza), nocleg w Paracas i byc moze juz jutro bedziemy ogladac Islas Ballestas, czyli tzw. "Galapagos dla ubogich" ;) 







Dzungla, dzungla, dzungla

Dzungla amazonska to miejsce najbardziej zapewne na swiecie nasycone zyciem. W dzungli zawsze jest glosno, bez przerwy cos trzepocze, skrzeczy, rechocze, bzyczy (to akurat niestety), spiewa, krzyczy a nawet sie drze (ary), chlupie, skacze (krokodyle do wody) i ucieka. 
Nasz przewodnik Raul, z ktorym spedzilismy ponad 5 dni, urodzony i wychowany w sercu dzungli wraz z zona sprawil, ze nasza wycieczka byla niezapomnianym przezyciem. Po mistrzowsku wypatrywal zwierzat bo my, choc staralismy sie z calych sil, zadnego zwierzaka nie dostrzeglismy jako pierwsi. Nie wiemy jakim cudem z kilkunastu metrow wypatrzyl na przyklad norke z siedzacym w niej mrowkojadem, nie mowiac juz o polowaniu na ryby (ktore potem jedlismy na sniadnie, obiad i kolacje) oszczepem w nieprzezroczystej wodzie. Opowiadal nam tez o roslinach (m.in. drzewie kauczukowym, lianie, ktora w srodku ma czysta wode i ktora pozwala na przezycie w dzungli kiedy woda sie skonczy, o drzewie sluzacym do szamanskich obrzedow). 

Nasza wyprawa byly to dwa dni splywu w dol rzeki, jednego z doplywow Amazonki, jeden dzien chodzenia po dzungli, co bylo najbardzij wyczerpujacym spacerem w naszym zyciu pomimo, ze Raul torowal nam droge maczeta, i dwa dni powrotu w gore rzeki. Podczas tych dni mielismy szczescie spotkac bardzo duzo zwierzat - wiele rodzakow ptakow (ary, tukany, czaple...), krokodyle, zolwie wodne (wiecie, ze zolwie wodne sa zdumiewajaco szybkie?), liczne leniwce (nasz przewodnik nam nawet jednego zlapal, co nie bylo bardzo trudne bo leniwcom sie nawet nie chce uciekac, ale wymagalo poswiecenia ze wzgledu na siedzace na leniwcu bardzo mocno kasajce czerwone mrowki), wiele gatunkow malp, plaszczke i wiele innych. Pomagalismy tez w zbieraniu jaj zolwi wodnych, ktore sa pod ochrona -  przewodnicy zbieraja jaja z plazy zanim zabiora sie za nie iguany i zolwie wykluwaja sie w specjalnych piaskownicach, a potem zostaja wypuszczone na wolnosc. 

Noca pokazywaly sie nieco mniej sympatyczne formy zycia, a przynajmniej takie mielismy wrazenie. Komary, wielkie pajaki lazace po naszym pokoju (podobno niejadowite), niezliczone karaluchy tak bezczelne, ze po ktorejs kolacji na naszym stoliku zastalismy kilkanascie barszkujacych sobie w najlepsze, ale na szczescie to nie na mojej szczoteczce do zebow siedzialy :) Choc z pajakami-gigantami udalo nam sie nawet troche oswoic kiedy odkrylismy, ze da sie je poszczuc na muchy-giganty (wystarczy na pajaka skierowac mocny strumien latarki, podlatuje tam mucha skuszona swiatlem i raz dwa muchy nie ma a pajac chowa sie do kata jedzac pyszna kolacje). 
Nocne owadzie wybryki wynagradzalo jednak w pelni niebo rozswietlone gwiazdami z wyraznie widoczna Droga Mleczna. 

Jedlismy glownie zlowione przez nas ryby z ziemniakami, patatami (niedojrzale banany, przypominaja w smaku ziemniaki, nasz ulubiony przysmak), ryzem, wszystko obowiazkowo smazone. Kiedys na sniadanie mielismy jajecznice, zdumiewajaco jednak inna od naszej. Spytalam Telmy co do niej dodala, pokazala mi rozne warzywa i przyprawy, w tym Maggi i...glutaminian sodu w saszetce! Powiedziala z duma, ze dodaje sie to do ryb i innych potraw, zeby mialy glebszy smak. Zastanawialam sie chwile, czy wpychac sie z radami w jej zycie i wyjasniac, ze moze stosowanie tej akurat "przyprawy" nie jest najlepszym pomyslem - zdecydowalam ze jednak jej powiem, ze majac najlepsze na swiecie ryby, warzywa i owoce nie warto dodawac chemii do jedzenia. Troche obawialam sie reakcji, ale chyba wzbudzilismy jej zaufanie profesjonalnym opisem skutkow ubocznych ;) bo goraco nam podziekowala za informacje i zrezygnuje z jego stosowania. 

Podobno nie wszyscy maja szczescie trafic na takich wspanialych, doswiadczonych, cierpliwych i usmiechnietych przewodnikow, to im zawdzieczamy ta niezapomniana wyprawe. Chociaz przyznajemy, ze milo jest z powrotem spac w czystej, nie uzywanej wczesniej przez innych podroznikow poscieli ;) 

Lagunas, miasteczko wypadowe do dzungli

Nasi przewodnicy Raul i Telma i my

Lodz wydrazona z drzewa, nasz srodek transportu

Raul byl bardzo bardzo dumny ze zlapania krokodyla


widzicie malpe?

Mrowkojad!

Tak spalismy

Mlodziutki zolw wodny

400-letnie drzewo
Raul zdejmuje z Darka czerwone mrowki. Ich ugryzienie boli jak ugryzienie osy, ale swedzi przez wiele dni. 

Kasia i Leniwiec. Leniwiec byl dosc obojetny na zainteresowanie jego osoba, przez kilka minut nie ruszyl nawet lapa. 

Termitowy domek. 

Z jednego z tych Stworzen bedzie jeszcze motyl ;)


Tu spalismy.


Raul wyciaga rybe z sieci. 

Bedzie obiadek!
Juanita to koati znalezione jako malenstwo bez matki w lesie, po odchowaniu nie chciala  juz do dzungli wrocic. 


Innego prysznica nie bylo.